Zbliżają się urodziny Przyjaciółki, za oknem zima… szybkie decyzje, tanie bilety i 7.02 lądujemy w Maroko 🙂 Plan mamy na spontanie, wynajmujemy auto i zobaczymy gdzie oczy nas poniosą. Pierwsze dwie noce postanawiamy jednak wypocząć na plaży i prosto z lotniska w Agadirze ruszamy do pobliskiego Taghazout, gdzie wynajęłyśmy pokój z widokiem na pustą o tej porze roku plażę.
Polecam nasz hotel: widok, położenie i śniadania cudowne, w restauracji hotelowej niestety marna kuchnia włoska, ale do miasteczka spacer to około 10 minut, więc na szczęście nie trzeba w niej jadać 🙂
A Taghazout to miejsce opanowane przez szkoły surferskie. W wodzie nawet o tej porze roku tłok, chociaż pozostaje dla mnie zagadką jak można wytrzymać w tych temperaturach nie będąc foką.
To malutkie miasteczko tętniące życiem i pachnące pysznym jedzeniem. Na kolację usiadłyśmy w małym barze poniżej szkółki surferskiej Almugar, gdzie zamówiłyśmy pyszny kuskus z warzywami, tagine z mięsnymi kuleczkami i jajem i zostałyśmy obdarowane gorącym pączkiem 🙂 W eskorcie bezdomnych psów wróciłyśmy bezpiecznie plażą do domu płacąc im za usługę moim extra pączkiem wziętym na wynos.
Kolejnego dnia rano ruszyłyśmy do Essaouiry – założeniem całego wypadu miała być radość z samej drogi, a dotarcie do celu tylko jej miłym zakończeniem. Zatrzymywałyśmy się więc w miasteczkach i przydrożnych barach zaprzyjaźnić się z Maroko. Niestety małe miasteczka z wykluczonymi z życia społecznego kobietami prezentowały się dość smutno. Dopiero kiedy wjechałyśmy na teren kooperatywy kobiecej wspierającej produkcję wyrobów z oleju arganowego pojawiły się ponownie kobitki. Oczywiście wsprałyśmy kooperatywę solidnymi zakupami 🙂 Jeśli będziecie pokonywać tę trasę polecam przystanek w Pause – Cafe, gdzie zjadłyśmy super pyszny tagine kofte, wypiłyśmy miętową herbatkę i nakarmiłyśmy bedomnego psa kanapkami z jajem 🙂
Sama trasa wybrzeżem jest niezwykle malownicza i… kręta. Wczesnym popołudniem dotarłyśmy do Essaouiry i po porzuceniu bagażu w hotelu od razu udałyśmy się na obchód miasteczka.
To zdecydowanie bardzo turystyczne, handlowe miasteczko, z pięknym portem i rozwydrzonymi mewami. W porcie strzeliłyśmy po soku – ja z granatów, Madzia z pomarańczy – te soki kosztują tam grosze i wyciskają je dosłownie wszędzie, witaminy więc przyjmowałyśmy w ilościach hurtowych 😉 Poobserwowałyśmy rybaków i przyszedł GŁÓD! Tu niestety miasteczko dało nam prztyczka w nos.
Nie trafiłyśmy w godziny otwarcia knajp. Nasz głód przyszedł koło 18, a knajpki które miałyśmy na celowniku otwarte były od 19:30, nie mogąc czekać – głód nie pozwalał! – postanowiłyśmy zjeść coś małego i najwyżej na właściwy posiłek pójść później. Wegański tagine i harira, okazały się dramtyczne. Z braku laku zjadłyśmy ile się dało, ale wielki smutek wkradł się w nasze serca. W Essaouira udało nam się jednak w końcu zjeść pysznie, były to genialne kanapki z babą ganush i hummusem, placuszki z ulicznych straganów i oczywiście owoce.
Jedna noc w mieście wystarczyła, aby wrócić na plaże. W pół godzinki byłyśmy w Sidi Kaouki, gdzie plaża robi ogromne wrażenie! Całe miasteczko opanowane jest przez bezdomne psy, które w zasadzie chciałyśmy kraść wszystkie. W miejscowym sklepiku kupując im sardynki sprzedawca bardzo nas uczulał, żebyśmy tylko nie brały sardynek w chilli dla szczeniaków 😉 Tak, też postąpiłyśmy. Pokój wynajęłyśmy w uroczej Auberge de la plage, a kolację zjadłyśmy na głównym placu tej maleńkiej miejscowości i ponownie podzieliłyśmy się nią psami. To jedyne miejsce gdzie zjadłyśmy pyszne owoce morza, bo poprzez całą naszą podróż słyszałyśmy, że morze jest zbyt wzburzone i nie ma ryb 🙁 Mnie ta miejscowość kupiła w całości, ciężko uwierzyć, że są jeszcze tak puste piękne miejsca z tak niewiarygodną plażą.
I przyszedł czas na Marrakesz. Miasto zatłoczone, pełne atrakcji dla turystów z kilkoma uroczymi zakątkami i przepięknymi riadami. Nasz riad w środku uroczy, najładniejszy jaki widziałam z przemiłą obsługą ( wszystkie 3 – ja, Madzia i Pani Marokanka żegnałyśmy się ze łzami w oczach ) i pysznymi śniadaniami mieściła się niestety w najkrętszej części medyny i najciemniejszej. Powrót do niego był nielada wyzwaniem, zawsze otoczone wianuszkiem samozwańczych przewodników, którzy również nie mogli odnaleźć naszego riadu, przeżywałyśmy katusze. Motywacja to zaskakujący zwierz w końcu pomimo fatalnej orientacji w terenie nauczyłam się drogi bezbłędnie!
Jeśli chcecie w Marrakeszu skosztować regionalnych przysmaków w lekko unowocześnionej wersji odwiedźcie koniecznie restaurację Nomad z przepięknym widokiem rozpościeracjącym się z jej dwóch tarasów. A w designerskim sklepiku poniżej zróbcie zakupy, najładniejsza ceramika w Maroko!
Marrakesz obfituje w małe przyjemne knajpki gdzie napijecie się pysznej mietowej herbaty i zjecie genialne sałatki.
Najlepszą sałatkę “po marokańsku” i wege tagin zjadłyśmy w Cafe Snack Rahba Kedima. Miejsce urocze, usytuowane w ciągu knajpek przy rynku zachęca muzyką i obsługą do wejścia. Odwiedźcie koniecznie! A na winko tylko do Cafe Arabe – tam znika prohibicja Maroko i otwierają się wrota zepsutego zachodu 😉
Po Marrakeszu przyszedł czas na nasz ostatni przystanek w podróży: Fez. Samo miasto zrobiło na nas przyjemniejsze wrażenie niż Marrakesz. Mniej turystów, więcej uroczych zakątków, piękne kafle i uroczy ludzie.
Reasumując to był mój drugi pobyt w Maroko i nadal mam wielki niedosyt. Luty zdecydowanie był dla nas za zimny, a biorąc pod uwagę brak ogrzewania w hotelach – nie polecam. Latem koniecznie muszę wrócić w góry i na pustynie. Póki co będę kisiła cytryny i ćwiczyła marokańskie dania. Szalone połączenia słodyczy daktyli i śliwek z kwasowością i gorzkością kiszonych cytryn skradły moje serce. Jeśli planujecie wycieczkę do Maroka, wypożyczcie auto – jeździ się tam bardzo bezpiecznie i autostradami i mniejszymi drogami. W mieście należy zachować czujność bo raczej panuje zasada kto się wciśnie ten jedzie, ale nadal jest całkiem spoko. Jako dwie kobiety miałyśmy czasem pod górę, ale byłyśmy na to przygotowane i się nie mazgaiłyśmy. Gdyby nie grypa, którą przywiozłyśmy jako pamiątkę byłby to roadtrip idealny <3
Wszystkie zdjęcia z tego postu zrobione były aparatem firmy Olympus EM-5 mark II z obiektywem 14-150 1:4.0-5.6.
Cześć 🙂 Mam pytanie, w którym mieście bezdomnych psów było najwięcej? Czy one są agresywne dla ludzi, innych zwierząt? Wybieram się do Maroka z psem i trochę się obawiam bezpańskich psów…
Pozdrawiam
Cześć, najwięcej bezdomniaczków jest nad morzem, biegają pomiędzy miasteczkami i hotelami i jest ich na prawdę sporo. Musicie bardzo uważać ze swoim pieskiem!