Czerwcowy weekend spędziłam we Wrocławiu, delektując się genialnym jedzeniem i jeszcze fajniejszym babskim towarzystwem, które przedstawiło mi Wrocław od kuchni dosłownie i w przenośni 🙂
Do deszczowego Wrocławia z Łodzi dotarłyśmy bardzo głodne, wiele słyszałayśmy o najlepszym hummusie w mieście i postawiłyśmy na pewniaka czyli W kontakcie.
Oprócz genialnego hummusu zamówiłyśmy zestaw past i szakszukę. Dostałyśmy koszyczek pieczywa: pita, chałki, chleb i pyszne ziołowe napary – jestem uzależniona od naparów, a tu znajdziecie ich całkiem niezły wybór 🙂 O ile hummus, pasty i pieczywo było przepyszne, to szkaszuka nas trochę zawiodła. Pomimo tego małego zgrzytu polecam Wam z całego serca W kontakcie. Na tablicy przy wejściu przeczytacie skąd pochodzą produkty – wszystko od małych lokalnych dostawców, z przemiłą obsługą przy barze pogawędzicie na temat jedzenia i nawet poniedziałek okaże się dobrym a przedewszystkim smacznym dniem 🙂
Wybór miejsca na obiad nie był oczywisty ze względu na lokalizację. Nie oszukujmy się lokale na rynku przeważnie omijamy szerokim łukiem. Tym razem jednak piękny otoczony winoroślą ogródek zachęcił nas do odwiedzenia Taszki – restauracji i sklepu z winami.
Zamówiłyśmy przegląd przystawek, dań głównych i deserów, a do tego zostałyśmy uraczone niezwykłym paringiem win, który poprowadziła przemiła właścicielka Kalina. Historie o portugalskich winach i smakach były tak interesujące a jedzenie tak smaczne, że podejrzewałam, że skończymy nasz tour de Wrocław w Taszce 🙂
Kalina doświadczenie zdobywała w portugalskich winnicach i stamtąd też przywiozła swojego partnera w miłości i interesach z którym prowadzi Taszkę. Muszę przyznać, że ten polsko – portugalski mariaż to eksplozja piękna. Pięknych smaków, pięknych ludzi i pięknego wina.
Karta w Taszce jest sezonowa, my zajadałyśmy się szparagami, makrelą i ośmiornicą. Portugalskie wędliny i sery z tamtejszym winem to idealna przystawka na letnie wieczory, które znowu są bardziej portugalskie niż polskie. A desery to bajka – pastel de nata – koniecznie do spróbowania!
Tego dnia na jednym deserze się nie skończyło, sąsiadką Taszki jest cudna Justyna z Nanan, która zabrała nas na kawę i ciasteczko.
Nanan to wyjątkowa cukiernia. Widać, że stworzona z miłości i potrzeby karmienia. Wnętrze cukierni wygląda jak różowa bombonierka, dopracowane w każdym szczególe i zapraszające na słodką ucztę. Pomimo pełnych brzuchów, nerwy nam puściły i ponownie zjadłyśmy pelen przegląd słodkości. Droga Justyno tęsknie za Twoim ciastem ptysiowym i mam nadzieję, że kiedyś doczekam się łódzkiej filii Nanan 🙂
Kolejny dzień, kolejne śniadanie – również pewniak – Dinette. Miejsce znane, lubiane i chętnie odwiedzane przez wrocławian i przyjezdnych. Pyszne pieczywo – bajgle i chleb zabrałam do Łodzi, bardzo obeszerna karta śniadań i wysmakowane wnętrze. Nic dodać nic ująć 🙂
Po śniadaniu spacerkiem udałyśmy się na kawkę od Etno Cafe, które otwiera filię za filią szeroki łukiem omijając niestety Łódź 🙁
A na obiad – pizza! Nigdy nie odmawiam dobrej pizzy i tym razem się nie zawiodłyśmy. W Iggy Pizza było pysznie i sprawnie a piękne wnętrze jest dodakowym bonusem:-) Polecam!
Naszym ostatnim wrocławskim przystankiem była Restauracja Jadka, ale o niej przeczytacie tu.
Wrocław odwiedzam regularnie raz do roku i z roku na rok coraz bardziej brak mi czasu na odiwedzenie tych wszystkich smacznych miejsc. Chyba zacznę wracać tam częściej i to w spodniach z gumką 🙂