Oishii po japońsku oznacza – pyszne! Jedząc ramen to urocze słowo wybija nam rytm siorbania i mlaskania. Bo etykieta nakazuje ramen jeść głośno, aby okazać szacunek kucharzowi, nakazuje zrobić dzióbek i zasysając kluski wraz z chłodzącym powietrzem wciągać je od razu do gardła, bez gryzienia! A na koniec podnosimy do ust miskę i wybijamy zupę! Proste? Proste, spójrzcie jak pięknie robi to David Chang.
Ta wersja ramenu powstała w chorobie i malignie. Kiedy po raz kolejny tej wiosny położyła mnie infekcja wiedziałam, że ostatnią deską ratunku jest ramen i wiecie co… pomógł 🙂 Rosół od mamy, surowe żółtko dające życie, ostra pasta czyszcząca zatoki i umami miso 🙂 Byłam w niebie. Zróbcie koniecznie a) poćwiczycie siorbanie, żeby przypadkiem w Japonii nie wyjść na gbura b) to ekspresowa wersja, która zajmuje kilka chwil, a daje wielką michę radości i ukojenia!
SKŁADNIKI NA 4 PORCJE:
- 1 l. rosołu – ja użyłam wołowo – drobiowego
PASTA:
- 2 łyżki jasnej pasty miso
- 2 ząbki czosnku
- 1,5 cm korzeń imbiru
- 1 łyżka jasnego sosu sojowego
- 1 łyżeczka oleju sezamowgo
- 2 szalotki
DODATKI:
- 1 żółtko/porcja
- 2 grzybki szitake /porcja
- 2 plastry prażonego nori
- dymka
- kolendra
- prażony sezam
- chili
- sriracha – opcjonalnie
- 100 g klusek noodle / 2 porcje
W blendrze miksujemy na jednolitą masę wszystkie składniki pasty. W rondlu podsmażamy pastę ok. 1 minutę i dodajemy rosół. Podgrzewamy na małym ogniu, nie zagotowujemy.
Do dużej miski wkładamy makaron i kolejno wszystkie dodatki, zalewamy gorącą zupą i podajemy z pikantną pastą sriracha. Przepychota! Ach i nie bójcie się surowego żółtka, jako naród zjadamy je tonami w tatarze, tu nam na pewno nie zaszkodzi, a zupie doda przyjemnej kremowej tekstury.